Ten co chorągiewkę nosi cz. 6

JEDŹ Z BOGIEM, WRACAJ Z DOLARAMI

        Jesień roku 1983, kilka miesięcy po zniesieniu stanu wojennego w Polsce. Wycieczka autobusem komunikacji miejskiej do Bułgarii, jadę jako turysta.

Po przekroczeniu granicy z Czechosłowacją w Cieszynie pilot i dwaj kierowcy spoglądają na siebie z pytaniem: to teraz którędy? – jadą w tę trasę po raz pierwszy…. Rozłożyłem na kokpicie przed kozłem (siedzenie przy przednim wejściu obok kierowcy) atlas drogowy Europy i pojechaliśmy.

W tamtą stronę przejazd przez Czechosłowację, Węgry i Rumunię, z powrotem przez Rumunię i Związek Radziecki, czyli Ukrainę. Nocne przejazdy w obie strony, bez noclegów w hotelach. Kilka dni wypoczynku w Kamcziji koło Warny.

W Budapeszcie zabłądziliśmy. Straciliśmy chyba ze dwie godziny zanim udało się wyjechać z centrum miasta. Na przystań promową w Calafat na rumuńskim brzegu Dunaju przyjeżdżamy …za późno. Ostatni prom do Widynia po stronie bułgarskiej już odpłynął. Zapada zmierzch.

Po kilkunastu godzinach jazdy grupa jest już mocno zintegrowana więc nikt nawet nie myśli zwalniać pilota z roboty. Burza mózgów rozpętuje się nad kwestią zupełnie pragmatyczną: śpimy w autobusie i czekamy na prom do jutra czy śpimy w autobusie, ale jedziemy na most graniczny w Giurgiu/Ruse, prawie 300 kilometrów wzdłuż Dunaju? Górę bierze opcja – jedziemy!

Most widmo

        Około drugiej w nocy dojeżdżamy do mostu na rzece. Jaki most, jaka rzeka nie wiadomo. Żadnych tablic, żadnego oświetlenia. W długich światłach autobusu widać jedynie, że most jest remontowany i długi, a rzeka szeroka i wartka. Turyści śpią.

Idę z latarką żeby sprawdzić czy most nie kończy się przypadkiem gdzieś po środku rzeki i czy w ogóle da się nim przejechać. Dochodzę na drugi koniec i widzę znak drogowy „nośność 9 ton”. Odwracam się z zamiarem pójścia z powrotem i poinformowania o tym kierowcy i …zamarłem. Autobus jest już na środku mostu.

Kiedy dojechał pokazuję znak kierowcy i pytam:

– Ile waży autobus?

– Osiemnaście ton.

– To dlaczego ruszyłeś nie wiedząc czy wszystko w porządku?

– Oni zawsze piszą dwa razy więcej…

Z atlasu wynikało, że przejechaliśmy przez most na długiej na ponad 700 km rzece Aluta. To największy rumuński dopływ Dunaju.

 

Pewnego wieczora w Kamcziji mieliśmy dyskotekę. Zabawa rozkręcała się w najlepsze, śpiewaliśmy coraz głośniej polskie piosenki, kiedy nieoczekiwanie pojawił się umundurowany milicjant. Stanął w drzwiach i wyciągniętą ręką wskazał kierunek wyjścia.

Ktoś z obsługi musiał zadzwonić, że Polacy śpiewają nie wiadomo o czym, w domyśle pewnie o „Solidarności”. Propaganda ówczesnych krajów socjalistycznych nazywała ją przecież polską zarazą. A zarazę trzeba zdusić w zarodku.

 

W drodze powrotnej do Polski musieliśmy zatankować paliwo w Rumunii bo na zakup w Związku Radzieckim nie mieliśmy ani rubli ani talonów. Z prawie pustym bakiem podjeżdżamy pod stację benzynową w jakimś małym miasteczku blisko granicy radzieckiej, a pani w okienku oznajmia, że paliwa nie ma.

 

Twarda waluta kent

        Braki w zaopatrzeniu w rozmaite dobra powszechnego użytku były zjawiskiem właściwym wszystkim krajom gospodarki planowej. Ktoś powiedział, że gdyby miała obowiązywać na Saharze to prędzej czy później zabrakłoby piasku. Najdotkliwsze były w Polsce, zinstytucjonalizowane przecież wprowadzeniem kartek na cukier po protestach czerwca 1976 roku. Obowiązywały „przejściowo” przez kilkanaście lat. W latach osiemdziesiątych asortyment na kartki systematycznie się poszerzał, z mydłem i butami włącznie.

W krajach innych „demoludów” zaopatrzenie było lepsze, więc jeździliśmy do nich sprzedawać to co się komu na wybrakowanym rodzimym rynku udało załatwić. Tam kupowaliśmy co potrzebne dla siebie, dla rodziny, ale przede wszystkim na czym można było zarobić odsprzedając z niezłym zyskiem. Najbardziej pożądana była twarda, zachodnia waluta. Dlatego mówiło się „jedź z Bogiem, wracaj z dolarami”.

Z biegiem lat zbiorowym sumptem międzynarodowych spekulantów wypracowana została mapa, co w jakim kraju „idzie”. Kiedy więc pani na stacji benzynowej patrząc prosto w oczy powiedziała, że paliwa nie ma, za bardzo mnie to nie zdziwiło. A kiedy zobaczyła tzw. wagonik papierosów kent, okazało się że paliwo jednak jest. Dlaczego akurat kenty, a nie marlboro czy inne „goluazy”? – pozostanie niezgłębioną tajemnicą rumuńskiego czarnego rynku.

 

 

Kolejny wpis Wiosenna uczta purimowa (Izrael)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *